|
|||||||||||||||||||
Aktualna strona
|
|||||||||||||||||||
Markiza |
|
||||||||||||||||||
|
|
||||||||||||||||||
Niegdyś w odmętach naiwnego absurdu zwanego nie wiedzieć czemu Puzdrem odnalazłem tekst o Bretonie i jego spostrzeżeniu na temat konstrukcji powieści. Rzekomo większość powieści zaczyna się od algorytmu z Markizą. Nie jest istotne jak Markiza w istocie wygląda, czym się zajmuje i jak się na prawdę nazywa, to ona jest tematem pierwszego zdania. Więc dobrze. Zastosowałem typologię porównawczą i wyciągnąłem średnią literacką. Wygląda ona tak: Markiza wyszła na deszcz, a raczej lekko zgrzytając się wysunęła, bowiem była to markiza baldachimowa, deszczopowabna i lekko wymiętolona. Lico natomiast wyblakłe, niezdrowo blade. Deszcz jednakże dobrze jej robił, ożywił barwy do tego stopnia, że światło rzuciło jej cień na trotuar, przed hotelem Rici na Dramaturgar Sqwar. Na przeciwko Markizy staną Starford Stratofortel, wyjątkowa kanalia i zaangażowany pijak. Ktoś z kim lepiej nie wypić nawet szklanki sfermentowanego kompotu agrestowego. Niestety dla gry wstępnej Markizy nie miało to znaczenia, bowiem należała ona do takiego gatunku heterocer, który najchętniej by się utopił w rozkoszach tego łajdaka... (Teraz przerwa ponieważ autor musi uspokoić uspokoić stan podniecenia.) Wniknie? Nie wniknie? Parę dla nich nieistotnych kwestii opisowych. Noc. Nie! Wieczór, ale przy tym zachmurzeniu jak noc. Nie wiedzieć czemu lampy uliczne świecą na zielono, przez co wszyscy wyglądają dość trupio. Markiza postrzępiona przez wiatr wpadła wprost w objęcia wynaturzonej kreatury. Wiecie kim jest wynaturzona kreatura? To bydle człowiecze, które chce się kochać. Tęskni za jakimś, obojętnie jakim przejawem oddania. Może to być na przykład ślizg pięty po szynie, albo dotyk rozgniecionej czereśni. I tak poczuł gdy objął Markizę. - Przepraszam, rzucił mną wiatr. - Wiatr to także część kreacji. - Szepną Kreator. Markiza potargana wiatrem wpadła w ręce Starforda, a było to w trzecim miesiącu Roku Pinta Reja. Następnie zsunęła się mu po ramionach wzdychając mało rozmownie. W tym samym momencie u szczytu ulicy zamajaczyła postać Trędowatego Zahira (to efekt kompromisu na jaki musiałem pójść po sugestiach czytelników) co był zezowaty i jechał na klaczy trzeciej klasy, która galopowała w tumanach liści i ulicznego kurzu wznieconego przez wiatr. Świeżo przeznaczeni sobie kochankowie zastygli wyczekująco, wpatrzeni w skrzyżowane spojrzenie Zahira. Klacz przysiadła przed nimi na zadzie owiewając ich swądem zdzieranego kopytami asfaltu i zapachem przepoconej skóry. - Ta Markiza jest moja! - Krzykną w aszkenazyjskim dialekcie Zahir. - A weź sobie ją! - Odpowiedział Starford jadowicie, strącającym ją z ramion niczym szmatę na ziemię. Po tym nastąpiły trzy fakty, których czas trwał mgnienie oka: Zahir zanurzył kindżał w gardle Starforda, posiadł Markizę oraz wymacał sobie guza prostaty. *** Opis ten okazał się być przypadkiem fragmentem transkrypcji babtańskiego mitu o grach wstępnych Bogów Gotowych, który się zrodził jednocześnie w dwóch umysłach, w dwóch odległych i nieskomunikowanych z sobą miejscach świata. Pierwszy z nich był w głowie czarnoskórego dżentelmena z Murnantu w środku interioru Afryki. Drugi znalazł się w bańkowatym czerepie obślizłej albinoski z altanki na działce w środku Europy. Takie swoiste Ying i Yang. To samo w sobie byłoby banałem gdyby nie głębsza refleksja dotycząca słowa pisanego. Powszechność władania nim powoduje hybrydowe permutacje, gdzie informacja ginie pod zwałami barokowości, narcyzmu i bezużytecznego szumu, co dowodzi ten grafomański tekst.
|
|||||||||||||||||||
|
|||||||||||||||||||